piątek, 22 lutego 2013

[ 1 ] "Do zobaczenia następnym razem"



   Obudził mnie powiew zimnego powietrza. Przez chwilę leżałam z zamkniętymi oczami zaciskając ręce na świeżej trawie. Nie mogłam się ruszyć. Moje nogi, ręce, powieki - były jak z ołowiu. W końcu udało mi się otworzyć oczy. Tak jak myślałam - leżałam na ziemi. Nie do końca wiem dlaczego, ale leżałam. Tylko gdzie ? Powoli udało mi się wstać opierając się na dużym, starym drzewie.
   Stałam na samym wierzchołku jakiegoś pagórka. Rozejrzałam się wkoło. Zielona trawa, parę młodych drzewek. Na horyzoncie rozciągał się rząd młodych brzóz.
   “Gdzie ja do cholery jestem ?” pomyślałam, po czym zaczęłam powoli schodzić w dół zbocza. Z tego co pamiętałam, szłam na cmentarz. Na grób rodziców. Skąd więc znalazłam się … tu ? Gdziekolwiek to było.
   Po jakimś czasie wyszłam na coś co przypominało ulicę. W sumie, to była bardziej wydeptana ścieżka niż ulica. Wtedy do mnie to dotarło. Lekcje ! Która była godzina ? Pierwsze co zrobiłam, to wyjęła komórkę z tylnej kieszeni spodni. Spojrzałam na ekran. Zero sygnału ? Jakim cudem ? Ja zawsze miałam sygnał. Nawet po środku niczego. A tutaj, gdzie teoretycznie jest droga, nie było ani jednej kreski ?! Zegar też się wyzerował. Schowałam komórkę i spojrzałam na zegarek za ręce. To samo. To znaczy - nic.
   Dobra. Zaczął się mój prywatny kurs intensywnego myślenia i działania. Byłam na drodze. Jest jakiś plus. Ale nie miałam komórki, ani zegarka. Nie miałam też zielonego pojęcia gdzie jestem i jak się tam znalazłam. Co mi pozostało ?
   Poszłam w wzdłuż ścieżki. Miałam nadzieję, że po jakimś czasie gdzieś w końcu dojdę. Poszczęściło mi się. Po jakiejś godzinie szybkiego marszu zobaczyłam pierwszą budowlę. Był to jakiś pałacyk. Duży dom pomalowany na biało z jakimiś zdobieniami. Spory kawałek od niego było ogrodzenie. Ten kto w nim mieszkał chyba nie za bardzo wiedział, co zrobić z tak dużą przestrzenią. Widziałam coś co przypominało stajnię i chyba domek dla gości. Nie zamierzałam tam zaglądać. Musiałam znaleźć drogę do domu, ale samo dojście do wejściowych drzwi zajęłoby mi z pół godziny. Poszłam więc dalej.
   Po kolejnej godzinie nogi bolały mnie potwornie, a w zasięgu wzroku nadal miałam tamten pałacyk. Poddałam się. Nie miałam już sił dalej iść. Usiadłam na poboczu i znów wyjęłam telefon. Nie spodziewałam się niczego specjalnego. I całe szczęście.
   Nagle usłyszałam coś dziwnego. No … może nie dziwnego, ale niespodziewanego. Ktoś zbliżał się w moją stronę. Szybko.
   Wstałam, żeby zobaczyć kto to taki. Nie, żebym miała nadzieję, na spotkanie kogoś znajomego. Na to nie było nawet najmniejszej szansy.
Obok mnie przystanął jakiś mężczyzna. Na koniu. Nie mogłam w to uwierzyć. Kto teraz jeździ na koniach po ulicach ? No dobra. Cofam to. Założyłam, że to jakaś większa wieś i tutaj jeździ się na koniach.
   Chłopak z wyglądu był trochę starszy ode mnie. Czarne włosy i niebieskie oczy. Miał na sobie białą, luźną koszulę z podwiniętymi rękawami i ciemne, długie spodnie. Wpatrywałam się w niego z nie dowierzaniem. On z resztą we mnie też.
Kiedy się trochę otrząsnął zsiadł ze zwierzęcia, stanął przede mną i się ukłonił. Byłam zupełnie zaskoczona. Ukłonił się ? Nawet w największej wsi nie widziałam, żeby facet kłaniał się jakiejkolwiek dziewczynie.
- Cześć - powiedział niepewnie i zanim zdążyłam coś dodać, on odsunął się trochę ode mnie i zmierzył mnie wzrokiem.
- Nigdy pani tutaj nie widziałem. Dopiero pani przyjechała ? - spytał. Teraz to ja patrzałam na niego jak na wariata. “Uciekaj ! Teraz !” krzyczał głos w mojej głowie.
- Umm … Tak. I - zawahałam się. Nie miałam pojęcia gdzie jestem i czy ten facet nie jest jakimś psychopatom - chyba powinnam już wracać. - ale gdzie ? Na to wzgórze ? Może powinnam szukać jakiegoś miasta ?
- Skąd pani pochodzi ? Ma pani … bardzo interesujący struj. U nas nikt nie nosi takich - znów zbadał mnie wzrokiem - strojów. - ewidentnie nie wiedział co powiedzieć.
- A gdzie ja właściwie jestem ?
- W Grimsby. W północno-wschodniej Anglii. - opowiedział z powagą. Ale to było niemożliwe. Urodziłam i wychowałam się w Grimsby i na pewno nie tak ono wyglądało. W moim Grimsby wszędzie stały jednorodzinne domki z gankami i bandą dzieci biegających w tą i z powrotem. A to … to była jakaś wiocha. Same łąki i lasy a co godzinę drogi jakiś dworek. Zupełnie jakbym była w zupełnie innym świecie.
- Ale to nie możliwe … - mruknęłam do siebie chyba trochę za głośno, bo ten wariat mnie usłyszał.
- Co takiego ?
- To nie może być Grimsby. Przecież … - to nie możliwe. Po chwili jakby rozpoznawałam niektóre miejsca w pobliżu, ale nadal nie mogłam w to uwierzyć - Który dzisiaj ? - spytałam pospiesznie.
- Przepraszam ?
Był chyba lekko skołowany.
- Jaki dziś dzień ? - powtórzyłam powoli. Teraz chyba załapał, bo wyprostował się i spojrzał na mnie z góry. No oczywiście.
- Siódmy czerwca.
- A rok ?
- 1864 - odpowiedział z miną, jakby to on gadał z wariatem. W sumie, to nie dbałam o to. Nie mogłam w to wszystko wuierzyć To była jakaś kpina. Przecież to było zupełnie nie możliwe. Nie mogłam cofnąć się w czasie. To niemożliwe. Takie rzeczy się nie zdarzają. A jednak tu byłam. Po środku pola, gdzie nie było zasięgu i ludzi.
   Ten gość chyba wyczuł moje narastające przerażenie, bo znów postanowił zacząć rozmowę.
- Więc, czy tam skąd pani pochodzi, wszyscy się tak ubierają ?
- Mniej więcej - odparłam powoli. Nadal byłam w szoku. Jak to cofnęłam się o jakieś 200 lat ?! I co ważniejsze, jak miałam wrócić ? Musiałam coś wymyślić.
- Wiem, że to dość nieodpowiednie, ale może wybrałaby się pani ze mną na mały spacer ?
   Czy on właśnie zaprosił mnie na spacer ? Miałam włóczyć się z jakimś nieznanym mi facetem, po zupełnie obcym mi czasie ? Nawet w moim Grimsby to byłoby dziwne.
- Nie … W sumie, to powinnam już wracać do … Umm … - Czym podróżowało się w tych czasach ? Mogłam jednak bardziej uważać na lekcjach historii.
- Rozumiem - jakby trochę zesmutniał. Czy to możliwe ? To znaczy … jasne, mógł poczuć się urażony, ale … Och, jestem beznadzieja. Nie potrafię się zachować nawet przy facecie, który jest ode mnie o 200 lat starszy.
- Choć - nie mogłam uwierzyć, że to robię - chyba mam jeszcze trochę czasu. - uśmiechnęłam się najmilej jak potrafiłam, a on odwzajemnił się tym samym.
- Chyba nie powinnam się tak pokazywać przy ludziach. - znów mruknęłam do siebie, a on znów to usłyszał.
- Chciałby się pani przebrać ? -zaproponował
- Nie mam przy sobie nic odpowiedniego …
- Powinienem znaleźć coś u siebie w domu - opowiedział z uśmiechem, po czym bez żadnego uprzedzenia podniósł mnie, posadził na koniu i kazał się mocno trzymać. Sam prowadził konia za wodze.
   Szliśmy przez kolejną godzinę. Stanęliśmy dopiero przed wejściem do tego pałacyku który podziwiałam wcześniej. Z bliska był jeszcze większy niż wcześniej. Kiedy tak się wpatrywałam w budynek jakiś facet wziął konia i zaprowadził go do stajni. Brunet - stwierdziłam, że nie jest wariatem - zaprowadził mnie po schodach do wnętrza domu. Standardowo, piękny dom w środku jest jeszcze piękniejszy. Marmurowe podłogi, ściany, schody, kryształowy żyrandol. Na ręku poczułam zimną dłoń chłopaka. Odwróciłam się w jego stronę. Obok niego stała jakaś starsza kobieta. Zgadywałam, że to jakaś służąca czy coś.
- To jest Marta - powiedział - Znajdzie ci coś na przebranie i pomoże ci się ubrać.
   Kobieta - Marta - miała z jakieś 40-45 lat, długie, ciemne włosy i tego samego koloru oczy. Ubrana była w długą, czarną suknię z białym zapinanym na szyi kołnierzykiem.
Zaprowadziła mnie po schodach do kolejnego duże pomieszczenia. Kazała usiąść na łóżku, a sama zaczęła grzebać w wielkiej szafie. Z tego co widziałam, było tam ponad dwadzieścia sukien. Co chwila wyjmowała jedną, spoglądała na nią, a potem na mnie po czym odkładała sukienkę. Zgaduję, że były na mnie po prostu za duże. W końcu położyła jedną na łóżku obok mnie. Była to biała, falbaniasta sukienka z błękitną wstążką przy dekolcie. Chciałam ją założyć, ale Marta mi nie pozwoliła. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Po chwili podeszła do mnie z gorsetem. Chyba sobie żartowała. Po chwili jednak przekonałam się, że nie.
   Najgorsze doświadczenie w moim życiu. Nikt już nigdy nie zmusi mnie do założenia tego czegoś. Kiedy Marta zawiązywała tę maszynę tortur musiałam mocno złapać się krawędzi łóżka, żeby utrzymać równowagę. Kiedy skończyła mocno odczułam jego wpływ. Miałam płytki oddech. Nie mogłam pozwolić sobie na głęboki wdech, a do tego strasznie mnie wszystko uwierało. Ale co z tego ? Marta bez wahania włożyła na mnie sukienkę, po czym przepasała ją jeszcze wstążką tego samego koloru co kokarda.
   Po wszystkim chciała mnie jeszcze uczesać, ale delikatnie odmówiłam i tylko rozczesałam włosy. Ciężko było zejść po schodach w butach wybranych przez służącą - chyba nie powinnam jej tak nazywać. No ale cóż. Kiedy wyszłam przed dom ten chłopak już na mnie czekał. Kiedy się zjawiłam uśmiechnął się promiennie i wyciągnął w moją stronę rękę. Chwyciłam ją bez namysłu. Zdecydowanie potrzebowałam teraz jakiejś podpórki.
- Wygląda pani pięknie - powiedział cicho, choć na tyle głośno żebym mogła go usłyszeć. W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko i spuściłam wzrok.
   Po chwili szliśmy już po trawie, a on trzymał moją rękę w ten charakterystyczny sposób. Czułam się, jak na jakimś balu. Cały czas spacerowaliśmy w obrębie ogrodzenia. Czyżby bał się wyjść poza teren posiadłości ? W każdym razie i tak było pięknie. Słońce świeciło, ptaki ćwierkały.
- Proszę wybaczyć, że się nie przedstawiłam. Na imię mi Harry. Harry Maxwell. - przedstawił się.Chciało mi się śmiać, kiedy to robił. To było takie inne. Mówił w zupełnie inny sposób niż ja i to mnie bawiło. Był taki … poważny.
- Margaret. - przedstawiłam się. Nie zamierzałam podawać mu mojego nazwiska. Im mniej wiedział, tym lepiej.
- Śliczne imię - odpowiedział z uśmiechem a ja po raz kolejny podczas tej rozmowy się zarumieniłam. - Pasuje do ciebie.
- A więc Harry mieszkasz tu ? - uśmiechnęłam się. Doskonale wiedziałam o tym, że to najgłupsze pytanie, jakie mogłam teraz zadać. Ale on tylko się uśmiechnął.
- Co ?
- Jako pierwsza nie spytałaś mnie, dlaczego nie przedstawiłem się pełnym imieniem. To miłe. - wytłumaczył wciąż się uśmiechając.
- Wiec mieszkasz tu ? - dopytywałam. Nie miałam lepszego pomysł, więc ciągnęłam temat.
- Tak. - odpowiedział z uśmiechem. Czyżby wyczuwał, że się denerwuję ? - To dom mojego ojca. Ja wolałbym mieszkać gdzieś w mieście. Nie potrzebuję tak dużo miejsca. Wystarczy mi mały kącik, w którym mógłbym malować.
- A więc jesteś artystą ?
   Sama nie wiem, o czym tak na prawdę rozmawialiśmy. Zaczęliśmy od tego, że Harry lubi malować i pisać wiersze. Potem zeszło na jego ojca, który chce, żeby Harry był kimś ważnym. Nie do końca wiem kim, ale ma zarządzać ludźmi czy coś w tym stylu.
- A co z twoją matką ? - spytałam.
   Zapadła cisza. Poczułam, że nie powinnam zadawać tego pytania. Chciałam je cofnąć. Chciałam, żeby wróciło do moich ust. Niestety. Było już za późno.
- Nie żyje. Zmarła, kiedy byłem mały. Nie wiem, co się dokładnie stało. Nikt nie chce mi powiedzieć. - wyznał. Nie wiedziałam co powiedzieć. Chciałam mu powiedzieć, że wiem, co czuje, bo sama straciłam obojga rodziców, ale nie mogłam się przemóc. Więc nie powiedziałam nic. I na szczęście, on nie pytał o moją rodzinę. Spytał za to, skąd pochodzę.
- Z daleka. - odparłam. Starałam się tak odpowiadać, żeby niczego się nie dowiedział. Najmniejszy szczegół i dowiedziałby się, że nie dość, że nie jestem z tego miasta, to do tego w ogóle nie z tego czasu.
- Jesteś bardzo skryta. - podsumował.
   Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, aż stwierdziłam, że chyba powinnam już wracać. Chciał mnie odprowadzić, ale dokąd ? Sama nie wiedziałam dokąd powinnam iść. Pozwolił mi zatrzymać suknię. Nie ukrywam, że się ucieszyłam. Cały ten dzień, pomimo, że dziwny, był bardzo miły. Tak samo jak Harry.
- Do zobaczenia następnym razem. - powiedział, kiedy wychodziłam.
- Przy dobrych układach, już tutaj nie wrócę. - powiedziałam w lekkim uśmiechem. Niezbyt się zasmucił tą wiadomością.
- Mimo wszystko. - odpowiedział i uśmiechnął się. Miał śliczny uśmiech.
   Postanowiłam wrócić na wzgórze, na którym się obudziłam. Skoro tamtędy weszłam, to i wyjść powinnam. A przynajmniej miałam taką nadzieję. Nie ukrywam, nie łatwo było wejść na tą z pozoru małą górkę w gorsecie. Oparłam się o drzewo i jeszcze raz spojrzałam na otaczający mnie widok. Rozejrzałam się dookoła. Słońce powoli zachodziło. Nie miałam żadnego pomysłu co mam zrobić. Chciałam usiąść na trawie i spokojnie poczekać na noc. I tak zrobiłam. Usiadłam na trawie, ale kiedy znów podniosłam głowę siedziałam na cmentarzu. Był środek dnia. A ja znów byłam w moim Grimsby.


Wiem. Jestem żałosna.
Z początku ten odcinek miał wyglądać troszeczkę inaczej, ale ... wyszło jak wyszło.
Może pomimo wszystko wam się spodoba.


Jeśli macie jakieś pytania do bohaterów lub do mnie, zadawajcie je śmiało.

 Zapraszam do czytania opowiadań na blogu: 

10 komentarzy:

  1. Świetne! Naprawdę chcę kolejne masz fajne pomysły bo wiesz cofanie się w czasie i inne, bardzo lubię czytać twoje opowiadania

    OdpowiedzUsuń
  2. Przestań marudzić, on jest świetny! Strasznie mi się podoba ta cała fabuła.. i mam wrażenie, że ona jeszcze odwiedzi to miejsce :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Suuuper *.* Po prostu.. pozazdrościć ci ; )

    OdpowiedzUsuń
  4. Talentu oczywiście :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba wam :P Ja piszę, bo piszę, ale nie ma w tym talentu.

      Usuń
  5. bardzo fajny.podoba mi sie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Ja kiedyś przez was będę ... sama nie wiem.

      Usuń
  6. Łoooo! Niesamowity *.*
    Bardzo mi się podoba pomysł ;) Przeniosła się w czasie, mmm :)
    Czeekam na naeext <3

    OdpowiedzUsuń

"Czasami się zastanawiam, czy przypadkiem coś jest ze mną nie tak. Być może za dużo czasu spędzam w towarzystwie moich bohaterów literackich i, co za tym idzie, moje ideały i oczekiwania są zdecydowanie zbyt wysokie"

Obserwatorzy